Bożonarodzeniowa opowieść o Królu…

Seminarium

Z okazji Uroczystości Narodzenia Pańskiego składamy wszystkim najlepsze życzenia. Niech głębokie przeżycie Tajemnicy Wcielenia wypełni ten niezwykły czas radością i uwolni nasze serca od wszystkich trosk. Życzymy, by Nowonarodzony obdarzył Wszystkich swoim Błogosławieństwem i miłością, niech wspiera każdy szlachetny czyn. Obyśmy w Nowy Rok 2017 wnosili nadzieję i pokój bijący od Betlejemskiego Żłóbka.

Do życzeń dołączamy upominek – świąteczny list ks. Orione:

Pewnego razu był jeden król potężny, zuchwały, który na czele hord mongolskich wyszedł poza granice swojego państwa i wkroczył do sąsiednich krajów niszcząc żelazem i ogniem wioski i miasta, i ciągnął za sobą w niewolę tych mieszkańców, których jego barbarzyństwo nie mogło zmasakrować; uciekały przed nim nawet zwierzęta. Pozostawiał za sobą krew, rzezie i śmierć!
Polecił wyryć historię swoich czynów na kamiennych ścianach górskich, żeby jego imię i sława przeszły w postaci obrazów budzących strach w następnych pokoleniach. Kiedy czuł zbliżający się koniec życia, kazał zbudować dla siebie wielkie mauzoleum, które miało być jego wiecznym grobem. Głazy były ogromne – prawdziwe bloki z bardzo twardych skał, które wydobyto z masywu potężnych gór. Chciał, żeby jego ciało zostało zabalsamowane drogimi płynami w taki sposób, żeby go śmierć nie dotknęła. Wieki miały go oglądać nie zmienionym, nie tkniętym nawet przez śmierć. Nakazał również, aby mu dano do ręki jego miecz, na ramię tarczę i aby przyłbica była spuszczona na wyniosłe oblicze, dzikie, okropne i straszne nawet po śmierci!
Jego imię jednak nie istnieje wśród nas, chyba tylko w jakimś słowniku, w starych i zakurzonych księgach historycznych, w szpargałach bezużytecznych dla naszych studentów.
Kto czyta i przypadkowo spotyka to imię, mówi sobie, jak mówił ks. Abondio z Monzoniego o Carneade: kto to był? Jego imię już jest nam nieznane – to Czyngis-chan.
Nasze oblicze nie rozpromieni się i nasze serce nie zabije, gdybyśmy nawet usłyszeli o nim, że był jednym z największych zdobywców świata.
Deszcze i niepogody zniszczyły już ostatni głaz jego pomnika, a archeologowie najbardziej nawet wytrwali na próżno szukali ruin grobu okrutnego Mongoła, ale go już nie można znaleźć.
Piaski pustynne zatarły ślady, mścicielski zaś ząb czasu usunął jego imię, chociaż było wyryte na twardym kamieniu tych krajów, które widziały, jak przechodził w chwale triumfatora, które słyszały, jak doliny wypełniały się rykami podczas dzikich napadów, a ziemia drżała i jęczała pod nogami jego słonia.
Był kiedyś jednak inny król – król cichy, raczej dobry ojciec dla swojego ludu niż król i pan. Nie miał żołnierzy, nie chciał ich nigdy mieć. Nie przelewał niczyjej krwi ani nie spalił żadnego domu. Nie chciał, żeby jego imię było wypisane na głazach masywów górskich, ale w sercach ludzkich! Ten król nikomu nie uczynił nic złego; czynił natomiast dobrze wszystkim, podobnie jak światło słońca, które spływa na dobrych i na złych. Wyciągał rękę do grzeszników, wychodził im naprzeciw siadając i jedząc z nimi, aby natchnąć ich otuchą i uwolnić od namiętności, od wad, a oczyszczonych skierować na drogi życia uczciwego, dobra i cnoty.
Kładł łagodnie rękę na rozpalonych gorączka, czołach chorych i uzdrawiał ich z każdej słabości. Dotykał oczu ślepych od urodzenia, a oni odzyskiwali wzrok i widzieli w Nim Pana!
Dotykał języka niemych, a mówili i błogosławili w Nim Pana. Do głuchych mówił: „Słyszycie!” i słyszeli; do trędowatych i odrzuconych: „Chcę was oczyścić” (por. Mt 8, 3) i trąd opadał łuskami, i byli oczyszczeni. Zanosił światło do chat i ewangelizował ubogich, żyjących w najnędzniejszej wsi Palestyny.
Nie szukał naśladowców wśród wielkich ani nie wysławiał potęg umysłowych, przemysłowych lub ekonomicznych, ale lgnął do pokornych i ubogich, pozostając sam najuboższym. „Lisy mają nory – mówił – a ptaki powietrzne gniazda, ale Syn Człowieczy nie ma miejsca, gdzie by mógł głowę wesprzeć” (por. Łk 9, 58). Żywił się skromnie przyzwyczajając swoich naśladowców do umartwienia, modlitwy i pracy, aby w ten sposób umacniać ich w życiu duchowym. Najpierw jednak on się umartwiał, modlił, długo pracował, uświęcając w ten sposób pracę swoimi rękami i swoim życiem.
Miał wygląd skromny; lubi: schludność, unikał jakichkolwiek ozdób. Jego świętość życia i nauki były takie, że wystarczyły do wykazania, iż jest Wysłańcem Bożym. Oczy i oblicze Jego były opromienione takim niebiańskim szczęściem, że nikt uczciwy nie mógł się czuć nieszczęśliwym, gdy je widział.
Temu, kto go pytał, jak należy żyć, opowiadał: „Kochajcie Boga nade wszystko, a bliźniego jak siebie samego; wyzbywajcie się tego. co wam zbywa i dajcie ubogim, a następnie, jeżeli chcecie być doskonałymi, zaprzyjcie się samych siebie, weźcie wasz krzyż i przyjdźcie, i naśladujcie mnie”.” (por. Mt 16, 24).
Do tłumów, które Go otaczały, aby słuchać, albo przychodziły, gdyż emanowała zeń zadziwiająca siła uzdrawiająca, mówił słowa tchnące nadludzką słodyczą i słowa życia wiecznego: „Daję wam nowe przykazanie: kochajcie się wzajemnie w Panu i czyńcie dobro tym, którzy wam wyrządzają zło” (por. J 15, 12).
O dzieciach powiedział, że ich aniołowie widzą zawsze oblicze Boga i że błogosławiony będzie ten, kto zawsze w sercu będzie dzieckiem – czystym jak dziecko. Błogosławił niewinności i kochał najwyższą boską miłością pacholęta, tak że – choć nigdy nie podnosił głosu – krzyczał: ”Biada tym, którzy by dali zgorszenie niewinnym”.” (por. Łk 17, 1).
Rozmnożył chleb, ale nie dla siebie – dla tłumów. Nie był przyczyną płaczu, ale sam płakał za wszystkich i to płakał krwią. Osuszał łzy tylu ludziom i tylu duszom straconym.
Do zmarłych rzekł: „Wstańcie” i na ten wszechpotężny głos śmierć została zwyciężona, i umarli powstali do nowego życia. Dla wszystkich miał słowa przebaczenia i pokoju. Na wszystkich tchnął od Niego powiew orzeźwiającej miłości, promień ożywiającego światła – światła wzniosłego, boskiego.
Niegodziwie prześladowany i zdradzony, nawet będąc na krzyżu błagał wielkim głosem Ojca niebieskiego o przebaczenie dla barbarzyńców, którzy go krzyżowali. On, który kazał Piotrowi schować miecz do pochwy, który nie przelał niczyjej krwi, oddał wszystką swoją boską krew i swoje życie za ludzi bez różnicy – za Żyda, Greka, Rzymianina czy barbarzyńcę; prawdziwy król pokoju – Bóg, Ojciec, Odkupiciel wszystkich!
Umarł z rękami rozciągniętymi pomiędzy niebem i ziemią przywołując wszystkich – i aniołów, i ludzi – do swojego Serca otwartego i rozdartego i pragnąc objąć i zbawić w tym Boskim Sercu wszystkich, ale to wszystkich; Bóg, Ojciec, Odkupiciel wszystkiego i wszystkich!
Jezus nie polecił zbudować pomnika-grobu jak Czyngis-chan, jak inni starożytni królowie, wszędzie jednak – w wielkich miastach i w małych wioskach widać wznoszące się ku niebu domy, poświęcone jego pamięci; co więcej, nawet tam, gdzie nie ma mieszkań ludzkich, wśród śniegów, wznosi się kaplica – biedna chatka, może nieraz podobna do groty betlejemskiej – a na niej, gdzieś zagubionej, widnieje krzyż, który przypomina dzieło miłości i ofiary Jezusa Chrystusa naszego Pana; krzyż ten przemawia do serc i mówi o ewangelii, o pokoju, o miłosierdziu Bożym względem ludzi”.!
Zwyciężyły mnie nie jego cuda, nie jego zmartwychwstanie, ale jego miłość – ta miłość, która zwyciężyła świat!
Dzisiaj na całym świecie obchodzi się „Boże Narodzenie”, „Świętą noc”, „Narodzenie Jezusa”. Wszędzie panuje pogodna radość, wielka powszechna radość!
Odczuwa się słodycz Bożą i świętą potęgę dobroci Pana, która jest największa, o tak, o wiele większa i trwalsza niż szczęk zbroi na wszystkich polach walk tego świata, wszystkich zdobywców tej biednej ziemi!
Dobroć Boża pociąga nas wśród bezowocnych i bolesnych oszołomień życia; niebieska jasność tej mistycznej nocy Bożego Narodzenia przyciąga nawet dusze zaniedbane – wykolejone albo zagubione, tak jak przyciąga jasność ojcowskiej zagrody w ciemnej puszczy! O, Boże światło Jezusa Dzieciny! O, słodka i święta dobroci Boga i Bożego Kościoła!
Bracia, bądźmy dobrzy dobrocią Pana i nie bójmy się nigdy, że nasza praca pójdzie na marne. Każde dobre słowo jest tchnieniem Boga. Każda święta i wielka miłość Boga i ludzi jest nieśmiertelna!
Dobroć zawsze zwycięża. Ona jest ukryta nawet w sercach najzimniejszych, najsamotniejszych, najbardziej zaniedbanych. Miłość zwycięża nienawiść, dobro zwycięża zło, światło zwycięża ciemność! Cała nienawiść, wszystko zło i ciemności tego świata, czym są wobec światła tej nocy Bożego Narodzenia? Niczym! Wobec Jezusa i to Jezusa Dzieciny są właśnie niczym!
Pocieszajmy się i radujmy w Panu! Strumień miłości Serca Bożego nie zginie z powodu zła na ziemi; ostatni, który będzie zwycięzcą, jest On, jest Pan! Pan zawsze zwycięża przez miłosierdzie!
Kto w inny sposób zwycięża, przemija, i nie mówi się o nim więcej! Przemijają królowie, przemijają zdobywcy ziemi, upadają miasta, upadają królestwa; piasek i trawa pokrywają przepych i wielkość ludzi, a wiatry i deszcze niszczą pomniki ich cywilizacji. „(…) Woły w sarkofagach bohaterów zaspokajają pragnienie” – śpiewał Zanella.
Wszystko przemija. Tylko Chrystus pozostaje! Jest Bóg i pozostaje! Pozostaje, aby nas oświecać; pozostaje, aby nas pocieszać; pozostaje, aby swoim życiem dawać nam swoje miłosierdzie! Jezus pozostaje i zwycięża, ale przez miłosierdzie!
Niech będzie błogosławione na wieki Twoje Imię, o Jezu!

ks. Orione ze Zgromadzenia „Boskiej Opatrzności”