Wspomnienie św. Jana Bosko

Seminarium, Zgromadzenie

31 stycznia wspominamy św. Jana Bosko – włoskiego kapłana, założyciela zgromadzenia Salezjanów i Salezjanek, nazywanego „Ojcem i Nauczycielem młodzieży”, a przez Orionistów określanego dobrotliwie „dziadkiem naszego Zgromadzenia”, ponieważ był on wychowawcą ks. Alojzego Orione…

Pierwsze kroki na drodze realizacji powołania kapłańskiego młody Alojzy Orione skierował do klasztoru franciszkanów w Vogherze, ale wkrótce zachorował na zapalenie płuc i musiał wrócić do domu.

4 października 1886 roku wstąpił do salezjańskiego oratorium w Valdocco koło Turynu. Tam poznał świętego Jana Bosko, który pewnego razu powiedział mu: „Będziemy zawsze przyjaciółmi”. W przyszłości Orione będzie go nazywał „mój ojciec i mistrz życia wewnętrznego”.

Pod koniec drugiego roku pobytu u salezjanów, gdy Alojzy miał zaledwie 16 lat, przełożeni powierzyli mu nauczanie religii wśród współuczniów i wygłaszanie pogadanek na zebraniach sodalicji. To było czymś niecodziennym i świadczyło zarówno o jego zdolnościach, jak i nadzwyczajnym zaufaniu, jakie w nim pokładano. Salezjanie go polubili. Miał przyjaciół w konwencie i między rówieśnikami. Szczególnie cenił go sam ksiądz Bosko, który często przysłuchiwał się jego lekcjom religii.

Ta przyjaźń mistrza z uczniem, przyjaźń z jednym z największych świętych Kościoła, wywarła głęboki wpływ na wrażliwego, uduchowionego młodzieńca. Na Valdacco odbył po raz pierwszy spowiedź u księdza Bosko i uzyskał wskazówki dotyczące obowiązków i drogi życiowej. Święty był jego przełożonym i kierownikiem duchowym.

A oto historia pierwszej spowiedzi, opowiadana przez samego księdza Orione salezjaninowi – ojcu Carletti:
„…podczas rachunku sumienia zapisałem moimi grzechami trzy zeszyty. Na początku człowiek jest zawsze skrupulatny i nie wie dobrze, co to grzech. Aby być pewnym, że o niczym nie zapomnę, użyłem dwóch czy trzech rodzajów tekstów przygotowania do spowiedzi, które pomogły mi w zrobieniu dokładnego rachunku sumienia, analizując przykazania Boże i kościelne, siedem grzechów głównych itp. Przepisałem wszystkie. Oskarżałem się o wszystko: o to, że czyniłem źle bliźniemu, że ukrywałem prawdę itp. Tylko na jedno odpowiedziałem przecząco: <<Zabiłeś>> – <<To nie>> – napisałem obok. Trzymając jedną rękę na sercu, a drugą w kieszeni, oczekiwałem mojej kolejki. <<Co też powie ks. Bosko – myślałem sobie w duchu – gdy przeczytam mu to wszystko?>> Nadeszła moja kolej. Ks. Bosko popatrzył na mnie chwilę i zanim zdążyłem otworzyć usta, wyciągnął rękę i rzekł: <<Daj mi twoje grzechy>>. Wyciągnąłem z kieszeni jeden pomięty zeszyt i podałem mu. Wziął go ode mnie i bez czytania podarł. <<Daj mi pozostałe>>. Spotkał je taki sam los. <<Otóż – zakończył – twoja spowiedź odbyła się, nie myśl nigdy o tym, co napisałeś ani nie oglądaj się wstecz, aby kontemplować przeszłość>> i uśmiechnął się do mnie, jak tylko on to potrafił.”

W styczniu 1888 r. w drugim roku nauki Alojzego, ksiądz Bosko ciężko zachorował. Cała rodzina salezjańska modliła się gorliwie o zachowanie drogocennego życia. Ks. Gioacchino Berto rzekł do chłopców, że modlitwa nabierze większej wartości, jeśli będzie połączona z ofiarą. A jakaż ofiara może być większa od tej, by oddać własne życie w zamian za ks. Bosko? Sześciu chłopców, wyróżniających się wiarą i pobożnością, zgodziło się na tę ofiarę. 29 stycznia ks. Berto odprawił Mszę św. I na patenie, obok dużej Hostii, umieścił małe komunikanty, które stały się symbolem ofiary młodzieńców. Alojzy Orione nie tylko był pośród nich, ale służył do Mszy św. i powtarzał swą ofiarę każdego dnia, aż do chłodnego poranka 31 stycznia 1888 r., kiedy ks. Bosko zakończył swój pracowity żywot na tej ziemi.

Alojzy Orione jako jeden z pierwszych doznał cudu za jego przyczyną. Gdy kroił chleb, którym chciał dotknąć zmarłego, by później wykorzystać kawałki do leczenia chorych, nóż ześlizgnął się i odciął mu kciuk prawej dłoni – takie kalectwo uniemożliwiało zostanie kapłanem. Orione pobiegł do kaplicy, w której wystawiono ciało księdza Bosco i przyłożył zwisający bezwładnie palec do ciała świętego, a kciuk zrósł się.

“Ksiądz Bosko zmarł – opowiada ksiądz Orione – kiedy po ukończeniu czwartej klasy gimnazjalnej udałem się do Valsalice na rekolekcje, poprzedzające wstąpienie do nowicjatu Salezjańskiego. W owych dniach ja, który nigdy nie miałem wątpliwości co do mego powołania, zacząłem rozważać możliwość wstąpienia do seminarium diecezjalnego. Uznałem to za pokusę szatańską. Walczyłem z nią z całych sił. Dobiegał końca przedostatni dzień rekolekcji, a ja byłem coraz bardziej niespokojny. (…) Pragnąłem poradzić się księdza Bosko, którego grób znajdował się w ogrodzie. Ostatniej nocy odczekałem, aż wszyscy zasną, wstałem i zszedłem do ogrodu. Całą noc pozostałem przy grobie ukochanego Ojca, modląc się i płacząc. I dokonaliśmy umowy: jeśli mam rzeczywiście wstąpić do seminarium diecezjalnego, to otrzymam trzy znaki. Było to bardzo dziecinne, ale zawsze coś…
W przeciągu krótkiego czasu otrzymałem trzy znaki i dlatego opuściłem Valdacco, aby wstąpić do seminarium w Tortonie. Oczywiście nie bez strachu i obaw. Ale przecież sam ksiądz Bosko utwierdził mnie w przekonaniu.”

Opowiadał później niezwykłe przeżycia tymi słowy: “Ostatnią noc, jaką spędziłem w domu salezjańskim, przepłakałem. W końcu zasnąłem ze zmęczenia. I miałem sen. (…) Podniosłem oczy i w górze ujrzałem błękit nieba, a na nim białe światło zbliżające się coraz bardziej i wkrótce dostrzegłem w nim jasną postać księdza Bosko. Trzymał w swych rękach sutannę: tę samą, jaką przyniosła nieznana kobiecina. W mgnieniu oka przyodział mnie. Nie wypowiedział ani jednego słowa, popatrzył na mnie ze słodkim uśmiechem na twarzy, tym samym, który wielokrotnie dodawał mi odwagi w chwilach ciemności ducha. Następnie wszystko zniknęło… Myślę, że w ten sposób ksiądz Bosko pragnął mnie pocieszyć i zaopiekować się mną. Zbudziłem się zapłakany, ale był to płacz odradzający. Byłem przekonany, że Bóg pragnął, abym wstąpił do seminarium diecezjalnego.”